Czy kiedykolwiek nie mówiłaś tego co chciałaś, bo zmieniałaś się w oposa?
„Opos ratuje się przed niebezpieczeństwem udając martwego. W ten sposób chce przekonać napastnika, że gra się skończyła. Zdezorientowany przeciwnik odchodzi albo rozgląda się na boki, a wtedy opos znika co sił w nogach”.*
Ja stawałam się oposem bardzo często. Wolałam zniknąć, niż się pokazać i wyrazić coś, co było dla mnie ważne. Wypracowałam sobie metodę tłumienia. Wolałam się wewnętrznie zakneblować, niż narazić na ocenę, możliwość odrzucenia i śmiech. Ograniczałam moją spontaniczną ekspresję. Nie reagowałam, gdy ktoś rzucił w moim towarzystwie seksistowski żart i czułam, że to nie w porządku. Uśmiechałam się w zamian. Komunikację ze światem budowałam na zaspokajaniu moich nieuświadomionych potrzeb. Wśród nich królowała chęć pochwały oraz potrzeba akceptacji i przynależności do grupy. Byłam bardzo „kreatywna” w wymyślaniu strategii na zaspokajanie potrzeb. Zobaczcie:
Po pierwsze: pochwała
Dzięki tej potrzebie moja komunikacja stawała się błyskotliwa. Dawałam szybkie riposty, odwoływałam się do przeczytanych książek i autorytetów. Pamiętam taką siebie – elokwentną, oczytaną, zawsze mającą coś do powiedzenia. A że to mi przypomina scenę z Jarmuscha, albo Wilka Stepowego… Nie ma w byciu elokwentną nic złego, chyba że jedyną motywacją jest karmienie swoich wewnętrznych skrzywdzonych kawałków ego. Problem polega na tym, że nie da się ich w ten sposób nasycić.
Po drugie: przynależność do grupy
To była komunikacja, w której całkowicie zapominałam o sobie. Nie byłam ważna, liczyło się tylko to, żeby włączono mnie do grupy i zaakceptowano. Wtedy wydawało mi się, że mam być taka jak inni, żeby być przyjętą! Podobną do nich. Gdy grupa z entuzjazmem rozmawiała o (cytuję): „eliminowaniu zakłóceń sygnału w sieciach kablowych poprzez ochronę przed zniekształceniami intermodulacyjnymi”, ja również z zapałem o tym dyskutowałam. Mi samej trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale tak było. Bywałam przyjmowana do tych grup, ale czułam się nie na miejscu. Z pozoru wszystko było w porządku, ale wewnętrznie to był straszny ciężar. Ciążyła mi maska przyczepiona do twarzy. Udawałam i bałam się, że „oni” mnie zdemaskują.
Olśnienie – moje strategie nie dały efektu, chociaż powtarzam je wiele lat!
Co było dalej? Po pierwsze, odkryłam moje podświadome potrzeby, które tak uporczywie realizowałam. Przyjrzałam się też strategiom zaspokajania potrzeb i tego jak przejawiały się w mojej komunikacji z ludźmi. Po wielu latach zauważyłam, że nie przynosiły one pożądanych efektów! Nie nasyciłam się pochwałami i „głaskami”, ani nie odetchnęłam z ulgą znajdując się w „mojej grupie”. Dalej byłam głodna! To nie działało. Potrzebowałam sięgnąć głębiej, uświadomić sobie, co powodowało te nienasycone potrzeby i zająć się nimi we właściwy sposób.
Porzuciłam stare strategie, ale nie znalazłam nowych.
Rozpoczęłam trening oduczania się. Przestałam się uśmiechać do wszystkich bez powodu, przestałam mówić w wyszukany sposób, przestałam się dostosowywać. Zauważyłam, że w ogóle w wielu sytuacjach nie miałam ochoty się wypowiadać. Nie potrzebowałam zajmować żadnego stanowiska. Weszłam w fazę detoksu. To zadziałało! Poczułam, że moje stare strategie odpadły, gdy ludzie zaczęli mnie odbierać jako milczącą, niemiłą, zapatrzoną w siebie, nawet gburowatą czy odpychającą. Pomyślałam: nareszcie!
Chociaż nadal nie zawsze komunikuję się w sposób spontaniczny…
… to ćwiczę nietłumienie. Zmieniam stary niesłużący mi już schemat. Ten schemat rozlewał się na całe moje życie. Jestem z natury twórcza i mam mnóstwo pomysłów. Tylko, że moje projekty lądowały w szufladzie, artkuły nie były pisane, a pomysły na książki i warsztaty leżały w folderze „być może później”. Ten schemat odcisnął się też w relacjach, które tworzyłam i przenikał moje macierzyństwo. Teraz przyszedł właściwy czas, żeby go zmienić. Z taką intencją powstał ten wpis. Jest treningiem komunikowania się, bez lęku o to kto i jak to oceni.
* Karty Zwierząt Mocy, 23 Opos.